10.11.2015

255. Falkon (stare siedzi)

Falkon, jak większość innych konwentów stanowi kłębowisko spotkań, tak z ludźmi, których inaczej spotkać byłoby nie sposób, jak i tych widywanych częściej, w innych, może mniej świątecznych okolicznościach. Stanowi tez okazję by, gdy konwent już dobiegnie końca, móc przyjrzeć mu się nieco z boku. A to oznacza zauważenie, być może, tego, czego nie dostrzegało się w biegu.

Na przykład, że na część literacką szturm przypuściła w tym roku Fabryka Słów, korzystając, być może, z tego, że inne wydawnictwa ustąpiły jej pola. Gdyby przyglądać się autorom przybyłym do Lublina pod kątem ich przynależności wydawniczej, to nikt nie mógłby z FS nawet konkurować. Przyjechali: Kossakowska i Grzędowicz, podobno Pilipiuk (nie widziałem, więc pewności nie mam, istniał w programie, ale drukowany program okazał się być dziełem niegodnym zaufania), Jadowska, Gołkowski, podobno Komuda. Można by uznać, że Rebis reprezentowali Zimniak, Przybyłek i ja a Genius Creations Nieznaj i ja. Nawet jednak zakładając, że stał za tym jakiś wydawniczy zamysł, to nikłe to były reprezentacje w stosunku do fabrycznej. Całkowicie zabrakło Powergraph, co może by znaczące, ale nie musi. Brakowało mi też obecności jakiegokolwiek przedstawiciela Nowej Fantastyki.

Mimo to część literacka była umiarkowanie widoczna. Organizatorzy Falkonu zrezygnowali prawie zupełnie z literackich paneli dyskusyjnych, podczas których istnieje możliwość zaprezentowania grupy autorów w interakcji. 

Czy mi to przeszkadzało? Prawdę mówiąc niespecjalnie. Wprawdzie przywykłem do cieszenia się towarzystwem ludzi z "Nowe idzie", jednak przecież ta gromadka rozpierzchła się i trudno uznać ją dziś za reprezentacyjną dla polskiej fantastyki. Jeśli Piotrek Rogoża coś pisze, robi to starannie ukrywając owoce swojej pracy. Andrzej Miszczak zamilkł skupiając się na doprowadzaniu swojej drużyny piłkarskiej do finałów w grze komputerowej oraz pielęgnowaniu radości ze słuchania etno metalu. Dawid Juraszek odnajduje się w redagowaniu antologii i eksplorowaniu samodzielnych szlaków wydawniczych. Jakub Małecki od fantastyki się oddalił. Jewgienij Olejniczak wprawdzie żyje, ale jeśli coś pisze, to skrywa to staranniej niż Rogoża. Joannę Skalską ostatni raz widziałem chyba na Awangardzie dwa lata temu, a czytałem coś jej autorstwa jeszcze dawniej. Zbierzchowski pięknie zabłysł powieścią "Holocaust F", ale od jej wydania zamilkł. Mam nadzieję, że pisze. coś nowego. Pozostali Wegner i Przechrzta, obaj piszą i cieszą się popularnością. Okazało się więc NI antologią znaczącą dla owego kiedyś, kiedy się antologia ukazywała, ale pozostało teraz chyba przede wszystkim historyczną ciekawostką. Ładną, inteligentną, dla części z nas niezapomnianą, ale ciekawostką. Z drugiej strony Miszczak (za opowiadanie z NI), Olejniczak, Małecki, Wegner, Zbierzchowski i ja bywaliśmy nominowani do Zajdla. Wegner Zajdle otrzymywał. Zbierzchowski wygrał Żuławskiego a Przechrzta był do tej nagrody nominowany. Nie można więc powiedzieć, że Cetnar typując autorów do antologii chybiał. Trafiał celnie, ale tak się jakoś złożyło, że polska fantastyka niezupełnie podążyła ścieżką NI.

Co poniekąd zabawne, antologia ta wskazywała niektóre popularne obecnie tematy. Andrzej Miszczak machnął porządną kosmiczną SF, która, pod różnymi postaciami właśnie dziś zyskuje coraz większą popularność. Jak odkryliśmy niedługo po ukazaniu się NI, niezaplanowanym motywem przewodnim tej antologii stało się przeczucie nadchodzącej katastrofy, bądź też konfrontowanie się z jej efektami. I proszę - dziś bodaj najpopularniejszym nurtem jest w polskiej fantastyce post apo. Ale jego rytmu nie wyznaczają autorzy z Nowe Idzie, ale Robert Szmidt i autorzy Fabryki Słów (nie licząc mojego skromnego pod względem ilości tytułów udziału). Coraz wyraźniej obecny jest horror, a swoje miejsce na rynku ma urban fantasy - żadne z nich nie było w NI obecne. Zaczyna rozkwitać militarna SF, kolejny wątek, którego NI nie zapowiadało.

Choć więc antologia okazała się interesująca a autorzy mocni (jeśli liczyć ich publikacje, nominacje i nagrody), to siedem lat po jej wydaniu rodzime podwórko fantastyczne pełne jest trochę innych dzieciaków. Te przede wszystkim lubią się bawić. I gdyby na podstawie sytuacji na owym podwórku oceniać wpływ NI, to mogłoby się okazać, że najbardziej znaczącymi jej autorami byli Przechrzta i Wegner. Żadnego z nich wprawdzie na Falkonie nie było, ale przyjechali za to do Lublina przede wszystkim ludzie z ich drużyny, rozumiejący czytelniczą potrzebę fantastyki rozrywkowej (co nie znaczy, że nie ambitnej).

2 komentarze:

  1. Bez przesadyzmu, jeżeli zostało Was w fantastyce troje (a Skalska przecież tłumaczy dla NF), to znaczy, że dobór okazał się słuszny - w perspektywie dekady wygraliście ze statystycznym rozkładem. Rozkład - jakże wieloznaczne i przez to niezwykle celne słowo w tym kontekście ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, inaczej się to ocenia na zimno, inaczej gdy rozglądasz się na konwencie i nie widzisz żadnego z autorów z NI, a do tego nie widzisz też wydawcy tej antologii. Toteż rzeczywiście nie popełniłem obiektywnej analizy. To raczej emocjonalne echo pewnego zdziwienie konwentowego.

      Usuń