5.09.2016

263. bez słońca

Najpierw drze się pies. Albo nie. Najpierw ten sam taksówkarz, co zwykle (jak okazuje się po raz trzeci) pyta: "a, pod te drzwi?". Potem rozmawiacie o podróżach, a on rzuca: "no niestety, nie chce być inaczej, znowu dwadzieścia dziewięć", potem drze się pies, potem miejsca w mieszkaniu brakuje na rzeczy z walizki, większej wewnątrz niż na zewnątrz. Łyk piwa. Spacer do Żabki, żeby nakarmić lodówkę. Spacer do restauracji, żeby odkryć jak artystycznie potrafią tam układać puste przystawki. Na szczęście pełne danie jest pyszne i syte, choć znów okazuje się, że krewetki smakują lepiej w kraju, w którym mieszkają.

Później dwaj kumple, jeden, który wrócił z nieco dalsza i drugi, który wrócił prawie że zza miedzy, spędzają, jak zwykle, miłe chwile podsumowując ostatni weekend. Wieczór konsumpcyjnie składa się z: czeskiego wina, macedońskiego wina, serbskiej śliwowicy, czeskiego piwa oraz sera dorastającego przez rok i opowieści.

Odkrywają, że to już prawie jesień. Próbują odgadnąć jakie zwierzę hałasuje w krzakach za ich plecami. Kumpel obstawia jeża i chyba ma rację. Opowiadają sobie w zabawny sposób o swoich przygodach.

Potem pożegnanie, serdeczne, wesołe.

Aż wreszcie trzeba wracać do domu, rozścielić łóżko, położyć się w nim i zaraz wstać, by napisać to wszystko, co powyżej, byście zrozumieli, jak dziwne jest to, że właśnie, po raz pierwszy w życiu, poczułem się tak bardzo obco we własnym łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz