21.08.2018

281. panna młoda




Ponieważ lubię się przechwalać (ale nie chwalę się tą słabością zbyt często) rozpocznę ten wpis następująco: dawno, dawno temu, czyli przed mniej więcej dwoma laty, udało mi się odnieść jeden z drobnych ale satysfakcjonujących sukcesów, czyli przedstawić Kubie Małeckiemu swój zachwyt prozą Alessandro Baricco. Siedzieliśmy bodaj w Lublinie na imprezie zorganizowanej jak mi się wydaje przez Kosików, a Kuba pozwalał mi gadać i gadać, więc gadałem i gadałem. A po miesiącu albo dwóch dostałem od niego wiadomość, że ten Baricco to rzeczywiście coś wspaniałego.

Zrewanżował mi się całkiem niedawno podsyłając informację, że ukazała się w Polsce nowa powieść Baricco: Panna Młoda. "Trochę w stylu Szostaka" dodał, gdy przyznałem, że jeszcze jej nie czytałem, ba, pojęcia nie miałem, że wyszła. Kupiłem natychmiast, ale do przeczytania zbierałem się przez czas jakiś. Uznałem, że najpierw przypomnę sobie moje ulubione: City i Ocean Morze, od których znajomość zaczynałem. Dość dawno temu, jak uświadomiłem sobie sprawdzając daty polskiego wydania. Ożesz... Siwych włosów przybyło mi od samego tego uświadomienia.

Pozwlekałem więc trochę, potem dałem się ponieść taniemu efekciarstwu i zabrałem Pannę Młodą do Włoch. Następnie upadłem w tanie efekciarstwo najniżej jak się da i przeczytałem powieść pewnego poranka przechodzącego w przedpołudnie, siedząc w ogrodzie chwilowo własnej willi. Nade mną darły się papugi (te zielone furiatki, które podobno można już spotkać w Nowej Hucie), naokoło mnie łaziła armia mrówek, w domu spali zmęczeni wydarzeniami wieczora kumple. Otrzymałem od nich więcej czasu niż się spodziewałem i przeczytałem powieść w całości, a nawet niemal do cna, bo wracałem do niektórych fragmentów.


Rzeczywiście, zaczyna się jak Chochoły Szostaka. Jest rodzina i jej dom, albo dom i jego rodzina. Wędrujemy przez nich wiedzeni spojrzeniem osoby niewidzialnej, muskamy niezwykłości i dziwactwa, a potem dowiadujemy się o Synu. Którego nie ma. "No nie!" - mruknąłbym, gdybym miał zwyczaj mruczeć podczas lektury (czasem klnę, czasem się śmieję, nigdy nie mruczę) - "Baricco splagiatował Szostaka!". 

Na szczęście nie. Co nie znaczy, że powieść nie jest "trochę w stylu Szostaka". Da się dostrzec kilka podobieństw. Ale Baricco idzie własną drogą i snuje własną opowieść, w której - jak to często zdarza się temu pisarzowi - nic nie staje się oczywiste i zwyczajne w miarę jak czytelnik zatraca się w lekturze. Narratorzy potrafią się tu zmieniać wpół zdania, a wraz z nimi perspektywy. Opowieści wytryskują z siebie nawzajem, plączą się wraz ze splatanymi czasami i przyczynami. Wszystko, co dziwne ma swoje uzasadnienie, wszystko co poukładane ma swoją dziwność. Niespodzianki wyrastają jak poziomki po deszczu, a powieść co chwila okazuje się czymś innym, niż się nam wydawało (czyli, jak zwykle u Baricco). Jest w niej miejsce i na ciepły humor i na ironię i na okrucieństwo. I na wiele erotyki, więcej niż bym przypuszczał. Że akurat dwa dni wcześniej wydałem absurdalnie eurasy na prześlicznie wydanych Borgiów Jodorowsky'ego i Manary (absurdalnie, bo nie znam włoskiego), to mi się przez tę dawkę erotyki Włoch Manara zmieszał z Włochem Baricco, a całe Włochy nabrały nadspodziewanie pieprznego posmaku. Erotyka Baricco jest fascynująca, bo bezpośrednia i niewinna równocześnie, nie tak bezczelna jak Manary i nie zawsze kusicielska. Mniej w niej humoru, więcej przypowieści; posmak mitu krąży na peryferiach naszych odczuć, gdy Baricco prowadzi nas przez sypialnie i lunapary.


Baricco, jak to on, ma talent do zaskakiwania zdaniami i metaforami. Nad częścią z nich nie da się przejść obojętnie, można powracać do nich jak do osobnych historii. Snuje w jednej opowieści kilka innych, splata je i nie splata, buduje własny świat obdarzony niezwyczajnym i niespotykanym w realnym świecie porządkiem, w którym wszystko ma sens, a ludzie, często całkiem świadomie, stają się bohaterami opowieści i nie tylko wierzą w swoje w niej miejsca ale i poddają im się. Momentami dom bohaterów a także ich podporządkowanie starannie wypracowanym zasadom, jak również lęk przed nocą przypominały mi Tytusa Groana Mervyna Peake'a (co interesujące, zapewne wyłącznie mnie, nie pamiętam, bym miał podobne skojarzenia przy lekturze Chochołów). Baricco pisze lżej niż Peake, zwięźlej, jego opowieściom nie potrzeba bardzo wielu słów. W Tytusie... można utonąć (z przyjemnością), podróż przezeń, choć fantastyczna, bywa mozolna. Stylistycznie Panna Młoda ma wagę pierza, spaceru wzdłuż strumienia, nie znużymy się nawet gdy odkryjemy, że zmienił się on w rzekę, gdy nie patrzyliśmy na całość skacząc poprzez wątki.

Około południa zamknąłem książkę, postanawiając, że postawię ją na półce w salonie (zmienionym przez naszą pospieszność w bagażownię) obok jakiegoś taniego rosyjskiego kryminału, pozostawionego przez poprzedniego lokatora. Spodobał mi się pomysł obdarowywania gospodyń powieściami w językach, których nie rozumieją. Ostatecznie jednak okazałem się krakowskim centusiem i książkę zabrałem ze sobą. Może naprawię błąd, jeśli tam jeszcze wrócę? Do książki i do willi.


PS. Jeszcze niedawniej temu, niż odbyła się nasza rozmowa z Kubą Małeckim, spotkaliśmy się z Kubą Nowakiem w Poznaniu. "Czytałem świetną książkę" - oznajmił. - "Kuba Małecki mi ją polecił. Nosi tytuł City."

2 komentarze:

  1. A ostatnio "City" kupiła Kasia Kosik, bo Kuba Nowak polecał Baricco na fejsbuku. Rozpocząłeś lawinę, której już nie powstrzymasz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo dobrze!:). Swoją drogą kupowałem i City i Ocean morze po kilka egzemplarzy na taniej książce, żeby rozdawać je znajomym. A teraz chodzą po jakichś dzikich cenach na allegro.

      Usuń