5.09.2019

285. Distortion Cezarego Zbierzchowskiego.



"Distortion" Cezarego Zbierzchowskiego czytałem dość długo, chyba przez dwa tygodnie, bo w odcinkach. Nie dlatego, że przeżywałem tę powieść zbyt głęboko - nie byłem i nie jestem żołnierzem, moje ewentualne doświadczenie wojny jest całkowicie cywilne i - z mojego punktu widzenia na szczęście - zewnętrzne. Niemal wszystko, co wiem o wojnie wynika z lektury książek i ledwie paru, parunastu rozmów z żołnierzami. Owo zbliżenie się do wojny nastąpiło w moim życiu raz, gdy pojechaliśmy do Vukovaru gdy miasto to było jeszcze wyludnione po jednej wojnie, a paręset kilometrów dalej trwała właśnie następna. Ulice i domy zniszczonego miasta nie były jeszcze całkowicie rozminowane. Jednak najmocniej uderzyła nas wizyta na cmentarzu o rozstrzelanych grobach. Pomyślałem wtedy, że podobnie mogła wyglądać Warszawa. 

Złożyliśmy znicze na grobach ofiar wojny, a trzy dni później, w zupełnie innym mieście, oglądaliśmy z uchodźcami z Vukovaru telewizyjny reportaż o tym, że w miejscu, po którym dopiero co chodziliśmy znaleziono nowe zbiorowe mogiły. Podejrzewam, że nigdy nie zapomnę widoku mężczyzny, który w przyciemnionej hotelowej świetlicy poderwał się z krzesła by podbiec do telewizora i niemal przyciskając twarz do ekranu starał się wypatrzeć  bliskich wśród wyciąganych z grobu ofiar. 

Podczas tej podróży nad naszymi głowami latały ku Serbii bombowce NATO, chorwaccy policjanci wznosili toasty bądź klaskali za każdym razem gdy telewizja pokazywała wybuch bomby. Rozmawialiśmy z młodymi chłopakami, którzy trafili do obozu jenieckiego, słuchaliśmy nakazów, by nie schodzić z dróg, bo ciągle gdzieś jeszcze wybuchały miny. Tyle mojego kontaktu z wojną.

Zatem opis codziennego życia w bazie w wrogim kraju nie poruszył mnie aż tak, jak poruszać mógłby kogoś, kto podobnych okropności doświadczył. Nie przerywałem lektury dotknięty osobistym doświadczeniem. Czytałem tę powieść w odcinkach, ponieważ zabierałem ją ze sobą do tramwajów wożących mnie po Krakowie.

Zbierzchowski przed przystąpieniem do pisania powieści oczytał się we wspomnieniach żołnierzy i to widać. Pisał z ich punktu widzenia, cywile są u niego (zazwyczaj) tłem. Tłem czasem niebezpiecznym, bo czają się między nimi zamachowcy, albo przerażeni wojną zdesperowani ludzie. Są tubylcami, a zatem obcymi, których trudno pojąć, choć czasem żołnierze mogą dostrzec, z zaskoczeniem, że owi obcy bywają zaskakująco ludzcy. 

Czytając „Distortion” wszedłem więc w życie żołnierza wysłanego na niegościnne tak pod względem klimatu jak i kultury ziemie i razem z nim utknąłem w szaleństwie wojny. Wojny, w której niewiele było heroizmu, która zaczynała mi i bohaterom powszednieć, stawać się czymś na tyle zwyczajnym, że gdy urywali się na urlopy do domów, tam właśnie czuli się nieswojo. Nie, że nie ma w powieści śmierci a czasem i bohaterstwa, ale nie o nich traktuje opowieść. Ona jest raczej o tym, jak potwór, jakim jest wojna, wchodzi powoli w nasze ciało i staje się naszą krwią, podbitymi przez koszmar komórkami, jak pożera nasze serca i umysły. O tym jak przywykamy do nienormalności i koszmaru. I choć szukamy w nich odrobiny światła, która pozwoli nam zachować resztkę zdrowych zmysłów (miłość do kobiety, trochę czułości, dobroć okazana dziecku lub zwierzęciu, przyjaźń) to jednak ciemność cały czas nas pożera.

Ponieważ „Distortion”, przy całym swoim realizmie współczesnej wojny, to fantastyka, Zbierzchowski mógł pójść o tych parę kroków dalej niż reporter. I tu właśnie zaczęły się chwile, w których przerywałem lekturę nie dlatego, że tramwaj zatrzymywał się właśnie na moim przystanku. Przerywałem, bo musiałem nabrać oddechu, jak po długim zanurzeniu w podmorskie ciemności, przetrawić to, co przeczytałem. Cezary dysponuje umiejętnością, którą bardzo szanuje u pisarzy i której wielu szalenie zazdroszczę. Nie zatrzymuje się w pół kroku. Odważa się pójść w kierunkach, w które ja choćby boję się spoglądać. Czasem czytelnicy pytają mnie, jak podchodzę do zabijania swoich bohaterów. Opowiadam im wtedy o postaci, którą stworzyłem jako łotra, a której zabicie przyszło mi z ogromnym trudem, bo ją polubiłem. Otóż zabicie postaci to drobiazg, czyn miłosierny w porównaniu z tym, co swoim bohaterom potrafią zrobić niektórzy pisarze. 

Ale nie chodzi o to, by udręczyć bohatera dla efektu. Chodzi o stworzenie opowieści, w której to udręczenie staje się ważnym, niezbywalnym elementem.

I Cezary Zbierzchowski to potrafi. Potrafi skomponować opowieść właściwie i potrafi być bezwzględnym sukinsynem, który nie zawaha się poprowadzić jej tak, jak należy. Tak, byśmy odkładali na moment jego znakomitą powieść, by zaczerpnąć nieco oddechu, by spojrzeć za okno i upewnić się, że światło wciąż ma do nas dostęp. Że gdzieś na ulicy śmieją się dzieci.

Jeśli ktoś, jak ja, ma szczęście być kumplem psa, może liczyć na to, że będzie się on kręcił w pobliżu i ochoczo da się pogłaskać.

Potem: nabranie powietrza w płuca i nurkujemy w mrok.

Uprzytomniłem sobie, że to, co napisałem może zabrzmieć nie tyle niepokojąco, co zniechęcająco. A przecież to powieść, którą czyta się znakomicie, w tym tego słowa znaczeniu, że autor porwał mnie w stworzony przez siebie świat, w relacje między postaciami. Zżyłem się z nimi, dzieliłem ich sympatie i wrogości, choć starałem się korzystać z przywileju obserwatora i spoglądać szerzej, odgadywać tajemnice świata i przyszłości. Byłem ciekaw tego, co stanie się z nimi dalej; drżałem o nich jak drżą porwani fabułą czytelnicy, i życzyłem konania w męczarniach draniom. A gdy powieść otwierała przede mną ową okrutną drogę, gdy kazała zmierzyć się bohaterom z niezmierzalnym, gdy zmuszała mnie do wędrówki z bohaterami w ciemność, też nie zmuszałem się do dalszej lektury – przeciwnie porywała mnie ona jeszcze bardziej. Przerywałem, by nabrać oddechu światła, przerywałem ze strachu przed tym, co miało nastąpić. A potem wskakiwałem w powieść na główkę i zasuwałem dalej.

Dobrze, że istnieje fantastyka, dobrze, że istnieją tacy pisarze jak Cezary Zbierzchowski, dobrze, że istnieją Kasia i Rafał Kosikowie, którzy takie powieści wydają (a mogliby się bać).

Obrazek pochodzi ze strony wydawcy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz