Czytam książkę zmarłego znajomego. Czy on żyje w tych słowach? Przejąłem się nagle, pomiędzy zdaniami, świadomością jego śmierci, jakbym nie czytał już wcześniej zdań napisanych przez umarłych. A przecież wychowywałem się na nich. Ale to byli inni, umarli abstrakcyjnie, pojęcia a nie ludzie; w każdym razie nie dla mnie.
A tego znałem. Ba, rozmawiałem z nim w dniu, w którym umarł, a żaden z nas nie był jeszcze świadomy, co nagle i niespodziewanie przyniosą następne godziny.
Tak więc jego zapisane słowa wybrzmiewają dla mnie inaczej.
Dyskusja o tym, czy prawa matematyczne istnieją, nim je opiszemy jest prastara. Matematycy mogą zadumać się nad ukrytymi w istnieniu liczbami, fizycy nad wzorami opisującymi rzeczywistość, która istniałaby i bez nic. Matematyka jest bez nas i jej bez nas nie ma. Dwa i dwa zawsze będzie równać się cztery, cóż z tego, gdy nie będzie miał tego kto zaobserwować i policzyć. Niemniej, te działania nie są zależne od nas.
Ale słowa...
Słowa bez nas nie istnieją. Drzewo pozostanie drzewem a koń koniem, ale my ich nie nazwiemy i nie opiszemy, jeśli nas już nie będzie.
A skoro słów nie ma bez nas, to czy my żyjemy w nich, gdy już nas zabraknie? W tych napisanych. Pamiętamy o Homerze i Herodocie, ale czy oni istnieją poprzez zdania, które napisali? Herodot pewnie bardziej, jak wszyscy, którzy użyli słowa: "ja" (ewentualnie "on", jeśli byli Cezarami). Ale czy ten mój znajomy zmarły mówi do mnie swoją książką? Czy to on?
W jakiejś części tak. Wymyślił słowa i treści, które są przez nie niesione. Nikt poza nim nie poukładał liter w słowa, słów w zdania, zdań z przekaz tak, jak on je poukładał. Zrozumcie mnie jednak dobrze, nie chodzi mnie o "nie wszystek umrę", nie wierzę w to hasło chyba. Bo co wielkiemu poecie z tego, że jego słowa przetrwały w pamięci ludzi, którzy jego samego nie pamiętają? Czy dostrzegam go w jego słowach? Czy mi się objawia jako człowiek, ot tak idący ulicą pod gorącym niebem po gorącym bruku, zmęczony, ale może szczęśliwy, ale może zatroskany? Nie wiedzę jego, widzę tylko to, co sam czytam poprzez jego słowa.
Ale mojego znajomego pamiętam jako człowieka, mogę sobie wyobrazić jak wypowiada słowa, które napisał. Nie chodzi mi o nieśmiertelność, zbyt wielkim jestem egoistą, by interesowała mnie cudza nieśmiertelność zapisana w słowach, chyba, że w taki sposób, że jest to nieśmiertelność ofiarowana mnie - czytając słowa zmarłego znajomego mniej go tracę.
Tyle, że to nieprawda.
Czytam więc książkę napisaną przez zmarłego znajomego, zawierająca jego przekaz, jego myśli i wnioski. Nie wszystkek przez to umarł, ale słowa, które tylko on tak zapisał w takie zdania i treści, są chyba tylko jeszcze jednym testamentem. Gdybym nie znał ich autora, jego cień nie przenikałby przez nie.
A przy tym wszystkim, są jednak słowa i zdania i treści czymś swoiście innym niż największe matematyczne twierdzenia, same w sobie będące przecież pięknym owocem pracy ludzkiego umysłu. Bo bez nas by tych słów i zdań i treści nie było, niechby nawet błahych, mało komu potrzebnych. Powtarzających coś, co ktoś już może napisał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz