Rano głaskałem psa.
Już nie pogłaszczę.
Cały czas zrywam się z krzesła tknięty myślą, że przecież już czas wyprowadzić ją na spacer.
Już nie trzeba.
Umarła (to źle) mi na rękach (czy to dobrze? gdyby szukać jakiegoś "dobrze"? zawsze bałem się, że będzie sama, nie była).
Myślę o oczach weterynarzy. Były w nich łzy.
I ta myśl, najstraszniejsza, jak zawsze: Boże, spraw, żebyś nigdy nie była dla mnie tylko wspomnieniem. Jeśli miałbym umrzeć tej nocy, to właśnie w tej intencji.
To chyba najstraszniejsze, jak dziś, teraz, mi się wydaje - że ktoś, dla mnie bliski stanie się wspomnieniem.
Nie umiem napisać, jak bardzo mi przykro i jak współczuję. Ale życzę Ci, żeby Twoje myśli o niej nigdy nie wyblakły.
OdpowiedzUsuń